czwartek, 9 września 2010

MUZYKA - Parkway Drive : Deep Blue (2010)





1. "Samsara" 1:45
2. "Unrest" 2:19
3. "Sleepwalker" 4:01
4. "Wreckage" 3:21
5. "Deadweight" 3:47
6. "Alone" 4:30
7. "Pressures" 3:22
8. "Deliver Me" 4:13
9. "Karma" 3:49
10. "Home Is for the Heartless" (featuring Brett Gurewitz of Bad Religion) 4:08
11. "Hollow" (featuring Marshall Lichtenwaldt of The Warriors) 3:00
12. "Leviathan I" 3:49
13. "Set to Destroy" 1:34

Całkowity czas : 43:36

  Australijski zespół Parkway Drive należy do zespołów grających gatunek, który już od ładnych paru lat traktowany jest z przymrużeniem oka i często również z pogardą, jako muzykę w świecie metalowym najbardziej oklepaną, gdzie nic nowego nie da się już wymyślić (w końcu wokalista mojej ulubionej kapeli zgodnie z całą rzeszą znawców metalu, twierdzi, że owy gatunek to syf jakich mało). Mowa tu oczywiście o gatunku, który kazał zwać się metalcore. Ściślej mówiąc, Parkwayowcy obok Buried In Verona i reaktywowanego dwie wiosny temu I Killed The Prom Queen, stanowią ścisłą czołówkę australijskiej sceny metalcorowej. Śmiem nawet twierdzić, że po wydaniu owego albumu, stanowią obecnie najlepszy band tego typu w krainie dziobaków i kangurów. Dlaczego tak się stało? Otóż o tym poniżej.

  Z zespołem po raz pierwszy zetknąłem się pod koniec roku 2007, kiedy to miała miejsce premiera ''Horizons'', poprzedniego wydawnictwa grupy. I choć płytę polecił mi ktoś, kto był nią podniecony jak chłopaczek, który pierwszy raz włączył TVN Turbo po 23, to płyta nie odbiła się w moich uszach zbyt szerokim echem, choć nie powiem żeby była zła. Mimo tego, kiedy jakoś w marcu przeczytałem o premierze nowego albumu zaplanowanego na końcówkę czerwca tego roku, od razu umieściłem Deep Blue na liście płyt ''do obczajenia''. Obecnie, słuchałem owego dzieła, bo tak śmiem ten album nazywać, dziesiątki razy i uważam, że Deep Blue nie da się pokochać za pierwszym czy drugim przesłuchaniem - trzeba się z nim po prostu jakiś czas osłuchać, a miłość przyjdzie sama. Tak bynajmniej było w moim przypadku.

  A teraz zapraszam na krótką podróż po wszystkich kawałkach z płyty, aby trochę ją przybliżyć, tym co jeszcze nie mieli z nią styczności. Zaczynamy od ''Samsary'' czyli po prostu intra, które z sekundy na sekundę staje się coraz bardziej hałaśliwe, aby w końcu uraczyć nas próbką wokalną Winston McCall'a. Następnie przechodzimy do niezwykle szybkiego i mocnego ''Unrest'', gdzie McCall popisuje się swoją wokalizą, która jak widać znacznie mu się wyostrzyła i polepszyła od ''Horizons''. Utwór kończy się wyśmienitym breakdownem, i choć brzmi dosyć progresywnie, to Niepokój nie trwa nawet trzech minut. Zresztą progresji na Deep Blue nie brakuje. Kolejna pozycja, to singlowy Sleepwalker, który opiera się na jednym motywie czy raczej riffie, lecz w roli singla odnajduje się znakomicie i szybko wpada w ucho. Przechodzimy do ''Wreckage'' ze swoim niesamowitym początkiem i genialnym riffem, który pod sam koniec zostaje okraszony ciekawą gitarą w tle. Po Wraku, przyszedł czas na ''Deadweight'' z chyba najbardziej wpadającym w ucho początkiem na całym albumie, po którym utwór niesamowicie przyspiesza, oczywiście po to, żeby w połowie zwolnić jak to na Parkwayowców przystało. W końcu mamy do czynienia z najdłuższą kompozycją na płycie, więc mowa tu o ''Alone''. Podczas pierwszych przesłuchań owa kompozycja ni w ząb do mnie nie docierała, jednak z czasem zacząłem doceniać jej intrygującą linię melodyczną i chwytliwe gitary. Zostawiając Samego w spokoju, natykamy się na ''Pressures", które zaczyna się dziwnymi krzykami Winstona, po których już growlem przekazuje nam, że samotność jest jego tarczą i zbroją oraz, że widział gębę śmierci. Jednak nie to czyni ten utwór takim dobrym jakim jest. Zasługę tą przypisuję bardziej jego niesamowitemu tempu, wśród którego możemy znaleźć dwie krótkie, choć genialne solówki. Kolej na "Deliver Me", który podobnie jak reszta posiada świetną linię melodyczną oraz zmiany tempa, jednak najciekawsze tu jest zwolnienie i wyciszenie w połowie utworu. Następna jest ''Karma''. Z kolei ten kawałek nie wyróżniałby się niczym, gdyby nie niszczycielska gitarka pojawiająca się w połowie, choć niestety nie zostaje z nami do końca utworu. Przyszedł czas na jednego z moich faworytów na Deep Blue. Mowa tu o numerze dziesięć, czyli "Home Is for the Heartless". Utwór zaczyna się półminutowym wstępem, podczas którego słyszymy lekką gitarę z przyśpiewką ''łoooo łooo'' (jak się później okazuje występującą w refrenie)w tle, która brzmi trochę jak głosy panów po dużej dawce napojów z procentami (oczywiście nie chodzi mi tu o stu procentowe soki). Ale mimo tego, cała kompozycja jest iście cudowna. Chwytliwa melodia, ciekawy lirycznie refren okraszony oczywiście dawką ''łoooo łooo'', która jednak brzmi już o niebo lepiej oraz świetne tremolo po stwierdzeniu, że miłość i nadzieja już tu nie żyją, a mowa zapewne o naszym świecie. Dzięki ciotuni Wikipedii, dowiedziałem się, że w utworze tym pojawia się pan Brett Gurewitz z formacji Bad Religion i wydaje mi się,że to on odpowiada za owe ''łoooo łooo''. Niestety nie wiem czemu los tak chciał, ale po tym niesamowitym kawałku, przyszedł czas na najsłabszą kompozycję na albumie. No,zdarza się. ''Hollow'', bo o nim mowa, nie oferuje po prostu niczego ciekawego, jak inne utwory, co czyni z niego kompozycję całkiem znośną, lecz szybko znikającą w odmętach pamięci. Ponoć w utworze również gościnnie pojawia się jakiś facio, ale moje uszy go tam nie wykryły (może zbyt słabo się wsłuchały?). Na ''Leviathan I'' następuje polepszenie klimatu, który trochę skaził ''Hollow'', choć tu również nie ma cudów, ale za to jest świetna perkusja. Zresztą Ben Gordon na bębnach odwalił kawał dobrej roboty, czasem grając wolno i bardzo ciężko, a innym razem osiągając na swym sprzęcie orbitę. Deep Blue kończy najkrótsza, bowiem półtora minutowa kompozycja, jaką jest ''Set to Destroy'', która jest swoistą prezentacją stylu grania zespołu w pigułce. Bowiem zaczyna się niesamowitym tempem, które narzuca potężna perkusja i krzykami McCall'a, że nasz czas nadszedł i to koniec naszych dni, które później nagle zostaje zastąpione przez dobry breakdown, zakończony wykrzyczeniem tytułu utworu. Niesamowity kawałek. I tak, nasza krótka a zarazem burzliwa podróż dobiegła końca.

  Zewsząd mówi się i słyszy o tym, że metalcore powoli dogasa, aż w końcu umrze śmiercią tragiczną, jak na syfiasty gatunek przystało. Jednak Deep Blue australijskiego kwintetu Parkway Drive, pokazuje raczej, że metalcore ma się dobrze i do grobu mu się nie spieszy, oraz że potrafi jeszcze zaskoczyć genialną płytą w swym nurcie. Osobiście jak do tej pory jest to dla mnie pozycja numer jeden na liście najlepszych płyt roku Pańskiego 2010, a że nie oczekuję już zbyt wielu premier, i nie sądzę, żeby któraś z nich przebiła owy album, więc myślę, że Deep Blue na owej pozycji już zostanie. Dlaczego więc nie daję dziesiątki? Za ''Hollow'', który jest niczym innym niż tylko niezłym utworem, a poza tym niektóre z pozostałych kompozycji również nie sięgają przysłowiowego nieba. Jednak są to tylko drobniutkie błędy przy pracy, dlatego Deep Blue gorąco polecam każdemu kto lubi cięższe brzmienia i od metalcoru nie ucieka jak od zgryźliwej teściowej. I nawet jeśli za pierwszym razem Deep Blue wyda Wam się co najwyżej średni, dajcie mu kolejną szansę a myślę, że będziecie miło zaskoczeni.

Moja ocena : 9,5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz