wtorek, 28 grudnia 2010

MUZYKA - Affiance - No Secret Revealed (2010)


1. ''Mad As Hell'' 1:36
2. ''Call To The Warrior'' 4:26
3. ''Nostra Culpa'' 3:22
4. ''For Power'' 3:49
5. ''A Monster Fed'' 3:51
6. ''The Hive'' 4:14
7. ''A Reading From The Book Of'' 4:37
8. ''Der Fuhrer'' 4:35
9. ''Dissent!'' 3:57
10. ''Calculate And Control'' 4:58

  Nim nastąpi podsumowanie odchodzącego już powoli do przeszłości minionego muzycznego roku, postanowiłem wrzucić na ruszt album, który już od dość długiego czasu za mną łazi (a raczej ze mną). Mowa tu o No Secret Revealed amerykańskiego zespołu Affiance.

  Affiance pochodzą z Cleveland w stanie Ohio i należą do ogromnej rzeszy zespołów, które mogą pochwalić się jedynie tym, że istnieją. Więc co skłoniło mnie do posłuchania ich debiutanckiego albumu? Mianowicie recenzja innego konesera takiej muzyki (przez grzeczność adresu nie podam), w której to opiewał owy debiutancki album niczym wędrowny bard czyny jakiegoś rycerza i oczywiście wystawił maksymalną ocenę. Z ciekawości więc sięgnąłem po No Secret Revealed aby sprawdzić czy są powody do mruczenia. A czy są, przekonamy się niebawem.

  Debiut otwiera oczywiście dość ciekawe intro gdzie jesteśmy namawiani do tego, aby po prostu się wściec i zbuntować. Drugi utwór ''Call To The Warrior'' jest bezpośrednio z nim związany. Od razu na czoło wysuwa się głos wokalisty Dennisa Tvrdika, który jest bardzo oryginalny, choć miejscami przypomina mi wokalizę Chrisa Clancy'ego z Mutiny Within. Od razu w tym miejscu warto wspomnieć, że dzięki tej oryginalności Dennis cały czas używa swojej normalnej barwy głosu, a więc oprócz nielicznych chórków, wykrzyczanych partii praktycznie brak. Spory plus. Na pewno kolejnym plusem jest to, że utwory na No Secret Revealed są bardzo melodyjne i szybko wpadają w ucho, szczególnie te z refrenami z tej wyższej półeczki. Możemy tu spotkać dużo ciekawych motywów gitarowych, ewentualnie jakąś solówkę (''Der Fuhrer'') choć tych ostatnich nie mamy za dużo, ponieważ post-hardcore raczej nie specjalizuje się w tej dziedzinie. Pierwsza  połowa płyty ''smakuje'' naprawdę wyśmienicie i kiedy już mamy nadzieję na ''schrupanie'' jej drugiej połówki z takim samym efektem, wtedy natrafiamy na pewne trudności. Wszystko zaczyna się po zakończeniu ''A Monster Fed'' (mój osobisty numer jeden albumu). Bo potem niby jest podobnie - bo i utwory takie same jak tamte i refreny podobne, ciekawe motywy dalej są, no ale jednak nie do końca to to samo. Może dlatego, że odczuwalne jest już lekkie znużenie (oczywiście nie chodzi mi o to, że album jest za długi, broń Boże), a może poziom płyty rzeczywiście trochę opadł i kompozycje straciły na polocie i zrobiły się ździebko męczące. Oczywiście są przebłyski takie jak ''Der Fuhrer'' czy referen z ''Dissent!'', jednak druga piątka utworów wypada dużo gorzej. Widać to nawet po tym, że ile razy nie słucham tej płyty to drugą jej połowę pamiętam jakby przez mgłę.

  Sumując wszystko No Secret Revealed to udany debiut zespołu Affiance, jednak jego tytuł jak i ostatnie słowa wypowiedziane na albumie (''No secret is revealed.'') idealnie opisują ten album. Po prostu mamy tu solidne granie z pod znaku post-hardcore'u, jednak owe utwory nie pokazują nam nic nowego, więc żaden sekret nie został tu odkryty. Album polecam amatorom takiej muzyki lub ewentualnie tym, którzy mają dość krzyku i pragną posłuchać czystych wokali.

Moja ocena : 7,5/10

wtorek, 14 grudnia 2010

MUZYKA - Dead Silence Hides My Cries - The Wretched Symphony (2010)


1. ''Introduction'' 1:25
2. ''Soul Has a Price'' 3:03
3. ''It's Time to Rise'' 3:27
4. ''In Slavery of Illusions'' 2:50
5. ''As Punishment for Lies'' 3:20
6. ''To Find the Right Way'' 1:26
7. ''Everyone Burns in This Hell'' 2:41
8. ''It Remains in You'' 3:01
9. ''The Taste of Revenge'' 3:37
10. ''Time Is Not Endless'' 5:10

  Lubicie eksperymenty? Oczywiście chodzi mi tu o pojęcie eksperymentu bardzo szeroko stosowanego w tej głębokiej jak ocean dziedzinie jaką jest muzyka. Co powiecie na deathcore połączony z elektroniką? Brzmi dość dziwnie, prawda? A gdyby jeszcze ten elektroniczny deathcore doprawić klawiszami? Wychodzi z tego jakaś dziwna hybryda, o której nie za wiele można powiedzieć jeśli się jej nie poznało. Taką właśnie hybrydą jest zespół Dead Silence Hides My Cries. Ich twórczość określana jest różnie - od deathcoru po trancecore, a nawet tak ciekawie jak symfoniczny deathcore. Jednak nie zajmujmy się szufladkowaniem ich twórczości, tylko skupmy się na ich debiutanckim albumie The Wretched Symphony.

  Zespół to muzyczny ''żółtodziób'', ponieważ jego istnienie datuje się na anno domini 2010 i pochodzi z... Mińska. Dla nas to może nie aż taki szok jak dla naszych rówieśników zza oceanu, bowiem spotkałem się z określeniem, że zespół pochodzi z ''somwhere nowhere'', więc pewnie jego ojczyzna została uznana za jakąś prastarą kolonię amerykańską (ach, ta ich znajomość geografii). 

  The Wretched Symphony to dziesięć z pozoru całkiem podobnych do siebie kawałków, które jednak łączą się w tak zgrabną całość, że po kilku ich przesłuchaniach, będziemy potrafili rozpoznać każdy z nich z osobna. Zaczyna się od intra, które ma nam uzmysłowić z czym będziemy mieli do czynienia przez najbliższe 30 minut. Owszem, płyta jest króciutka, jednak nie wyklucza to jej z grona płyt wartościowych. Następnie przechodzimy już do konkretów, czyli utworów może nie za długich, jednak rozbudowanych na tyle, aby zaspokoić nawet tych bardziej marudnych. Szkielet utworu zazwyczaj jest ten sam - deathcorowe granie (szybkie, miejscami ustępujące miejsca ciekawym breakdownom) suto zakrapiane partiami elektronicznymi, do których często wpasowują się klawisze. Miejscami owe połączenie klawiszy z elektro wypada naprawdę wyśmienicie (''It's Time to Rise'', ''To Find the Right Way''), gdzie indziej sama elektronika spisuje się bardzo dobrze (''The Taste of Revenge'') bądź klawisze (''Soul Has a Price''). Kolejnym eksperymentem na Nieszczęsnej Symfonii są lekkie refreny, rodem z post hardcore'u, kontrastujące z rzygawiczno-wkurzonym wokalem głównym (''In Slavery of Illusions'', ''It Remains in You''). Można także spotkać się z wykrzyczanymi chórkami (''As Punishment for Lies''). Jak więc widać płyta obfituje w wiele ciekawych innowacji, które tylko dodają jej smaczku. W telegraficznym skrócie - niektóre kawałki brzmią niesamowicie, inne trochę gorzej, co jednak nie znaczy, że nie spodobają się nam po kilku przesłuchaniach. Oczywiście album ma też swoje piętki Achillesowe, z których chyba główną jest niewykorzystany potencjał wielu utworów, które miejscami brzmią jakby chłopcom podczas nagrywania nagle odcięli prąd, więc zostały takie jak były. Za zbrodnię przeciw muzycznej ludzkości uważam zmniejszenie roli ''To Find the Right Way'' do pospolitego intra pomiędzy dwoma utworami, a mógł być z tego numero uno tej płyty. Co do kwestii stylistycznej płyty, to jej całość nagrana jest na tyle dobrze, że nie czuć tu ani na milimetr przysłowiowym garażem. Jeśli chodzi o jej okładkę, to może ona zawieść wielu, jednak nie należę do grona tych, którzy obniżają za nią ocenę ogólną albumu. Z kolei myślę, że jego tytuł idealnie obrazuje klimat panujący na całej przestrzeni płyty. Warto w tym miejscu wspomnieć, że płyta została nagrana i wydana przez zespół na własną rękę, przez co jeszcze bardziej rośnie w moich oczach. 

  Podsumowując, The Wretched Sypmhony to bardzo udany debiut młodziutkiego zespołu pochodzącego z Białorusi, który oferuje nam coś odmiennego niż  lwia większość deathcorowej sceny naszego globu. Wierzę, że chłopaków czeka świetlana przyszłość, choć o sławę na Wschodzie ciężko (chyba, że tą złą), a już szczególnie w takim miejscu jak Białoruś. Polecam wszystkim tym, którzy deathcore lubią, bądź mieli z nim już jakąś styczność. Laicy w tym temacie mogą być nieco zaskoczeni, ale wcale im płyty nie odradzam. Ostatni utwór kończy się dwuminutową ciszą, która jakby zmusza nas do zastanowienia się czy muzyczny eksperyment się powiódł. Wydaję mi się, że udał się w stu procentach. A Wam?

Moja ocena : 8,5/10 (pół oczka dodaję za pomysł i niezależność)

piątek, 12 listopada 2010

NHL - Dziwna forma Avalanche

  Miesiąc sezonu zasadniczego NHL za nami. Każda drużyna ma na swoim koncie przynajmniej po kilkanaście spotkań, jednym idzie wyśmienicie, innym słabo, a jeszcze innym tragicznie. Avs należą do tej drugiej grupy, gdyż po 14 spotkaniach zwyciężali tyle samo razy, co przegrywali (raz w dogrywce). Forma Colorado jest bardzo nierówna. W jednym meczu potrafią zabłysnąć, żeby potem przygasnąć na następne dwa. Rezultatem tego jest 15 punktów i 3 miejsce w swojej dywizji. O punkt i oczko wyżej plasują się Dzicy, którzy jak przypomnę byli jedną z najgorszych drużyn ubiegłego sezonu. Prym w Northwest Division wiodą Orki, które mają punktów 20 i wszystko wskazuje na to, że szybko z tej pozycji nie spadną. O ile poprzednio pisałem, że nie ma powodu do zmartwień nad Lawiną, o tyle teraz jestem dosyć zmartwiony, ale mimo wszystko wierzę w lepszą formę Avs. Poniżej zamieszczam wyniki spotkań rozegranych przez Colorado odkąd ostatni raz o nich wspominałem.

                                                      Wyjazd        Dom

                                                     Rekiny 4 : 2 Lawina
                                                 Królowie 6 : 4 Lawina
                                                     Lawina 3 : 4 Orki (w dogrywce)
                                                     Lawina 6 : 5 Płomienie
                                     Niebieskie Kurtki 1 : 5 Lawina
                                                         Orki 3 : 1 Lawina
                                                   Gwiazdy 0 : 5 Lawina
                                                  Płomienie 4 : 2 Lawina

                                         Jak widać powodów do radości brak.